|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Anna Paulina
Bratnia dusza
Dołączył: 14 Lut 2009
Posty: 316
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 21:21, 28 Lip 2009 Temat postu: The Girl and the Photograph |
|
|
Kolejne z mniej znanych opowiadań Lucy Maud Montgomery; znalazło się w zbiorku At the Altar: Matrimonial Tales i z tego, co mi wiadomo, jeszcze nie było tłumaczone na język polski.
***************************************************************
Dziewczyna ze zdjęcia
Kiedy usłyszałem, że Peter Austin jest przejazdem w Vancouver, poszedłem złożyć mu wizytę. Poznałem go dziesięć lat wcześniej, gdy pojechałem na wschód odwiedzić krewnych mojego ojca i spędziłem kilka tygodni u pewnego wujka w Croyden. Austinowie mieszkali po drugiej stronie ulicy, przy której mieszkał wujek Tom, i szybko między mną i Peterem zawiązała się przyjaźń, mimo iż on był szesnastoletnim młokosem, a ja, w wieku 22 lat, byłem starszy, mądrzejszy i bardziej opanowany niż kiedykolwiek wcześniej, jak również kiedykolwiek później. Peter był wesołym, dość okrągłym i piegowatym facetem. Był w porządku, jeśli w okolicy nie było żadnych dziewcząt; gdy pojawiały się w pobliżu, zamykał się w sobie niczym ostryga, i tracił wszelkie zainteresowanie otaczającą go rzeczywistością. Była to jedyna kwestia, w której nigdy nie mogliśmy dojść do porozumienia. Peter nie mógł wytrzymać z dziewczynami, a ja byłem nimi całkowicie zauroczony. Dziewczyny z Croyden były śliczne i żywiołowe. W czasie mego krótkiego pobytu przeżyłem tam kilka przyjemnych flirtów.
Ale twarz, którą zachowałem w pamięci przez te wszystkie lata, nie należała do żadnej z dziewcząt, z którymi chodziłem na spacery i prowadziłem różnego rodzaju gierki sercowe.
To było dziesięć lat temu, ale chyba nigdy nie będę w stanie zapomnieć twarzy tamtej dziewczyny. Mimo iż widziałem ją jedynie raz, i to tylko przez chwilkę. Wybrałem się na samotną przechadzkę do lasku nad rzeką, i w opuszczonej, ciemnej dolince obrośniętej sosnami, gdzie, jak mi się wydawało, byłem zupełnie sam, nagle natknąłem się na nią, stojącą wśród paprocii, rosnących nad brzegiem potoku; promienie późnego, popołudniowego słońca opadały złociście na jej ciemne włosy. Była bardzo młoda – nie mogła mieć więcej, niż szesnaście lat, ale jej twarz i oczy należały bez wątpienia już nie do dziewczynki, lecz do kobiety. Cóż za twarz! Piękna? Tak, ale pomyślałem o tym dopiero później, gdy byłem już sam. Gdy była tuż przed moimi oczyma, myślałem jedynie o jej niewinności i słodyczy, o pięknej duszy i bogatym umyśle, wyzierającym z wielkich, szaro-niebieskich oczu, które w cieniu wyniosłych sosen wydawały się prawie czarne. W twarzy tej kobiety-dziecka było coś, czego nie widziałem nigdy wcześniej, i zapewne już nigdy więcej nie ujrzę na niczyim obliczu. Choć byłem wówczas lekkomyślnym młodzieńcem, poruszyło mnie to do głębi. Czułem, że ona czeka na mnie od zawsze w tej dolince, porośniętej sosnami, i dzięki temu, że ją znalazłem, odkryłem całe dobro, które życie ma mi do zaoferowania.
Powinienem był odezwać się do niej, ale zanim znalazłem właściwe słowa, by nie zabrzmiały one niegrzecznie i zarozumiale, ona odwróciła się i odeszła, przeskakując lekko nad potokiem i znikając w klonowym zagajniku. Przez nie więcej niż dziesięć sekund, kiedy wpatrywałem się w jej twarz i jej duszę, ona również spojrzała mi w oczy. Nigdy nie będę w stanie tego zapomnieć.
Gdy wróciłem do domu, wypytywałem dyplomatycznie moich kuzynów, kim ona mogła być. Czułem się bardzo źle – wydawało mi się to w pewnym sensie świętokradztwem, ale tylko w ten sposób mogłem odkryć, kim ona jest. Nie umieli mi nic powiedzieć; nie spotkałem jej także więcej do końca mojego pobytu w Croyden, mimo iż nie ruszałem się z domu bez intencji spotkania jej gdzieś w okolicy i codziennie odwiedzałem sosnową dolinkę, w nadziei, że zobaczę ją ponownie. Moje rozczarowanie było tak gorzkie, że śmiałem się sam z siebie.
Myślałem, że byłem głupcem, odczuwając to, co czułem wobec dziewczyny, którą spotkałem na chwilę, zupełnie przypadkiem – jeszcze niemal zupełne dziecko, z włosami uczesanymi w typowo „szkolny” warkocz. Ale gdy przypominałem sobie jej oczy, czułem się rozgrzeszony.
***************************************************************
CDN.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Anna Paulina dnia Czw 12:11, 30 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
marigold
Bratnia dusza
Dołączył: 14 Lut 2009
Posty: 469
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Wyspa Księcia Edwarda :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 11:01, 30 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
Kolejne opowiadanie! Aniulko, jesteś wspaniała!
Spodobało mi się ze względu już na sam tytuł A zaczęło się cudownie...tak romantycznie
Czekam niecierpliwie na CD!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anna Paulina
Bratnia dusza
Dołączył: 14 Lut 2009
Posty: 316
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 11:04, 30 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
Cz. II
Cóż, to było dziesięć lat temu. Przez te dziesięć lat, muszę przyznać, że jej obraz nieco zatarł się w mojej pamięci. W naszym zachodnim, szybkim stylu życia, mężczyzna nie ma zbyt wiele czasu na sentymentalne wspomnienia. Mimo tego nie umiałem się zaangażować uczuciowo. Chciałem; chciałem się ożenić i założyć dom. Doszedłem do punktu, w którym mężczyzna przestaje dryfować i zaczyna szukać bezpiecznej przystani. Ale, jakimś trafem, ciągle wymigiwałem się od tych spraw. Wydawało się, że łatwiej będzie, jeśli pozwolę im biec własnym torem.
W tym czasie Peter przybył na zachód. Był tak samo okrągły i wesoły, jak dziesięć lat wcześniej; ale ewidentnie zmienił się jego stosunek do kobiet; jego pokój był pełen ich zdjęć. Były poprzyklejane niemal wszędzie, a wszystkie – prześliczne. Albo Peter miał doskonały gust, albo fotograf z Croyden znał się na rzeczy i umiał się przypochlebiać. Ale jedno ze zdjęć na półce nad kominkiem szczególnie przyciągnęło moją uwagę. Jeśli wierzyć fotografii, dziewczyna była najpiękniejszą, jaką kiedykolwiek widziałem.
„Peter, cóż to za piękność przedstawia zdjęcie nad kominkiem?”, zawołałem do Petera, który właśnie przebierał się w sypialni.
„To moja kuzynka, Marian Lindsay” odpowiedział. „Jest bardzo przystojna, czyż nie?” Mieszka teraz w Croyden – wcześniej mieszkała w Chiselhurst, to jest w górnym biegu rzeki. Nie miałeś nigdy okazji spotkać jej w czasie pobytu w Croyden?”
„Nie” – powiedziałem – „Gdybym ją zobaczył, nie zapomniałbym jej twarzy”.
„Cóż, wtedy była jeszcze dzieckiem. Teraz ma dwadzieścia sześć lat. Marian to naprawdę świetna dziewczyna, ale chyba zostanie starą panną. Ma swoje kaprysy – ideały, jak je nazywa. Wszyscy faceci z Croyden się swego czasu w niej kochali, ale równie dobrze mogliby starać się wzruszyć kamienny posąg. Marian naprawdę nie ma w sobie za grosz uczuć i wrażliwości. Jej uroda jest jej największą zaletą, choć trzeba przyznać, że jest bardzo sprytna”.
Peter mówił w sposób dość powściągliwy. Podejrzewałem, że powodem tego był fakt, iż on sam był jednym z odrzuconych konkurentów. Patrzyłem na fotografię w dalszym ciągu przez kilka minut, podziwiając ją coraz bardziej i, słysząc, że Peter wraca do pokoju, zrobiłem coś zupełnie absurdalnego – schowałem to zdjęcie do kieszeni.
Spodziewałem się, że Peter podniesie wielkie larum, gdy zauważy stratę, ale tej samej nocy jego mieszkanie spłonęło w pożarze. Peterowi udało się uratować tylko kilka najważniejszych przedmiotów i ubrań, a wszystkie fotografie, przedstawiające jego piękne boginie, zginęły w płomieniach. Jeśli kiedykolwiek myślał o zdjęciu Marian Lindsay, z pewnością sądził, że podzieliło ono los pozostałych fotografii.
Co do mnie, zatrzymałem mój niecnie zdobyty skarb, postawiłem nad kominkiem i wpatrywałem się w niego przez dwa tygodnie jak zaczarowany. Potem poszedłem do Petera i poprosiłem go, żeby przedstawił mnie listownie pannie Lindsay i zapytał ją, czy nie chciałaby nawiązać ze mną przyjacielskiej korespondencji.
Uczyniłem to z pewnym wahaniem, chociaż w rzeczywistości byłem tak mocno zakochany w Marian Lindsay, jak tylko mogło to być możliwe, znając ją tylko za pośrednictwem fotografii. Pomyślałem o dziewczynie z sosnowej dolinki i poczułem, jakbym wkraczał na ścieżkę, która oddali mnie od niej na zawsze. Ale skarciłem się szybko za te nonsensowne myśli. W tym momencie nie istniało praktycznie żadne prawdopodobieństwo, że kiedyś jeszcze spotkam dziewczynę, którą widziałem wśród sosen. Jeśli wciąż żyje, jest już na pewno żoną innego mężczyzny. Nie będę więcej o niej myślał.
Peter zagwizdał z podziwem, gdy usłyszał moją prośbę.
„Oczywiście, że to zrobię”, powiedział. „Ale ostrzegam cię, że nie będzie to zbyt proste. Marian nie jest typem dziewczyny, która byłaby skłonna do tego rodzaju korespondencji. W każdym razie, postaram się ze wszystkich sił”.
„Zrób to. Powiedz jej, że jestem szanowanym obywatelem, bez nałogów i złych przyzwyczajeń. Jestem szczery, Peter. Chcę poznać tę kobietę, a to wydaje mi się w tym momencie jedynym sposobem na osiągnięcie mojego celu. Nie mogę teraz wyjechać na wschód. Wytłumacz jej to, i użyj swoich „kuzynowskich” wpływów, jeśli jakieś posiadasz”.
Peter roześmiał się.
„Nie jest to najwdzięczniejsze zadanie na świecie, Curtisie”, powiedział. „Nie myślę już o tym teraz, ale dwa lata temu byłem w niej śmiertelnie zakochany. Ta historia już się dawno skończyła, ale wówczas było mi bardzo ciężko. Być może Marian spojrzy na ciebie łaskawszym okiem, jeśli to właśnie ja cię jej przedstawię. Wydaje mi się, że czuje się troszkę odpowiedzialna za złamanie mi serca…”
Peter uśmiechnął się ponownie i spojrzał na jedyną fotografię, którą udało mu się ocalić z pożaru. Przedstawiała uroczą, drobną dziewczynę o zadartym nosku. Nigdy nie byłaby w stanie pocieszyć mnie po ewentualnej utracie Marian Lindsay, ale cóż – każdy mężczyzna ma swój własny gust.
********************************CDN*************************
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
marigold
Bratnia dusza
Dołączył: 14 Lut 2009
Posty: 469
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Wyspa Księcia Edwarda :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 11:17, 30 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
Och, strasznie m się podoba to opowiadanie!
Proszę, proszę o dlaszą część, Aniulko!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anna Paulina
Bratnia dusza
Dołączył: 14 Lut 2009
Posty: 316
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 11:21, 30 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
Tłumaczenie jest już skończone, ale tekst jest za długi, żeby wrzucić go na raz
Cz. III
Po pewnym czasie Peter odwiedził mnie i przyniósł odpowiedź od swojej kuzynki.
„Gratulacje, Curtis. Jesteś Cezarem nad Cezarami. Udało ci się ją podbić, mimo iż cię nie spotkała, ani nie widziała. Marian zgodziła się na korespondowanie z Tobą. Jestem zdumiony, przyznaję – nawet mimo iż przedstawiłem cię, jakbyś był połączeniem Sir Lancelota i Galahada. Nigdy nie spodziewałem się tego po dumnej Marian, normalnie aż mi zaparło dech w piersiach”.
Napisałem do Marian Lindsay po „pożegnalnym” śnie, w którym po raz ostatni ujrzałem dziewczynę z sosnowej dolinki. Kiedy listy od Marian zaczęły przychodzić regularnie, zupełnie zapomniałem o tamtej kobiecie.
Cóż za listy! Takie dowcipne, błyskotliwe, bardzo kobiece listy! Za ich sprawą zakończył się podbój, który rozpoczęła fotografia Marian. Po pół roku naszej korespondencji byłem bezgranicznie zakochany w kobiecie, której nigdy nie widziałem. W końcu napisałem jej o tym i poprosiłem ją o rękę.
Jej odpowiedź przyszła po dwóch tygodniach. Powiedziała szczerze, że w czasie gdy ze mną korespondowała, zaczęło jej na mnie zależeć, ale myśli, że powinniśmy się najpierw spotkać, zanim podejmiemy jakąś wiążącą decyzję. Czy nie mógłbym przyjechać tego lata do Croyden? Do tego czasu lepiej, jeśli nasza znajomość pozostanie na obecnym etapie.
Zgodziłem się na to, lecz uznałem się w duszy już za zaręczonego, a spotkanie miałoby tylko przypieczętować moje zwycięstwo, byłoby ustępstwem na rzecz tradycyjnych konwenansów, tak niezbędnych, jak postać Cerbera u wrót Hadesu. Pozwoliłem sobie używać w mych listach do Marian tonu, jakimi powinni posługiwać się kochankowie, i wziąłem to za dobry omen, iż nie dostałem za to bury, choć z drugiej strony styl listów Marian zupełnie się nie zmienił, był w dalszym ciągu przyjacielski.
Peter początkowo ciągle mnie wypytywał o moje relacje z Marian, ale gdy spostrzegł, że mnie to denerwuje, zaprzestał. Peter zawsze był równym gościem. Dostrzegł, że podchodzę do sprawy bardzo poważnie, i żegnał mnie, gdy wyjeżdżałem na wschód, z uśmiechem, zdradzającym szczerą sympatię i zrozumienie.
„Życzę ci powodzenia”, powiedział. „Jeśli zdobędziesz Marian Lindsay, przypadnie ci w udziale prawdziwa perła między kobietami. Nie spodziewałem się, że przywiąże się do ciebie tak szybko. To takie do niej niepodobne. Ale, jako że niewątpliwie się to stało, jesteś szczęściarzem”.
Przybyłem do Croyden o świcie i udałem się do wujka Toma. Wszyscy domownicy byli zajęci przygotowaniami do przyjęcia, które miało się odbyć tej nocy, ku czci jednej z przyjaciółek ciotki Edny, która właśnie przebywała u nich z wizytą. Byłem nieco rozczarowany, bo miałem nadzieję, że uda mi się zobaczyć z Marian. Ale nie mogłem się wymigać od tego przyjęcia, a poza tym pomyślałem, że być może ona również na nie przybędzie. Wiedziałem, że obraca się w tym samym kręgu przyjaciół, co córki wuja Toma. Wolałem jednakże, by nasze pierwsze spotkanie odbyło się w nieco innych okolicznościach.
Z mojego miejsca pomiędzy doniczkowymi palmami obserwowałem przybywających gości. Nagle moje serce zabiło mocniej. Przyszła Marian Lindsay.
Poznałem ją od razu, znając na pamięć jej fotografię. W żadnym razie nie można było powiedzieć, że fotograf ją upiększył; w rzeczy samej, właściwie można powiedzieć, że nie oddał w pełni jej urody, jako że na fotografii nieco inaczej prezentował się kolor jej włosów i cery. Była ubrana ze smakiem, co bardzo mi pasowało do przyszłej pani Erykowej Curtis. Czułem pewnego rodzaju dumę „posiadacza”, gdy wychodziłem zza palm. Rozmawiała z ciotką Grace, ale patrzyła na mnie. Spodziewałem się, że mnie rozpozna, jako że wysłałem jej moją fotografię, bardzo dobrą zresztą, ale nic w jej spojrzeniu tego nie zdradziło.
Poczułem się nieco rozczarowany faktem, iż nie zostałem rozpoznany, ale pocieszyłem się, gdy pomyślałem, że ludzie przeważnie nie poznają w pierwszej chwili osób, które znają jedynie z fotografii, chociaż zachowywałaby ona idealne podobieństwo. Zaczepiłem Ednę, która właśnie przechodziła koło mnie, i powiedziałem: „Edna, chcę, żebyś przedstawiła mnie kobiecie, która właśnie rozmawia z twoją matką”.
Edna roześmiała się.
„Czyli zauroczyła cię od razu na wstępie nasza miejscowa piękność? Oczywiście, że was sobie przedstawię, ale muszę cię ostrzec, że ona jest najbardziej niepoprawną kokietką ze wszystkich panien w Croyden, a może i poza Croyden. Uważaj zatem”.
Zdenerwowało mnie, gdy usłyszałem, że Marian jest uważana za kokietkę. Wydawało się to tak odległe od wizerunku postaci, która wyzierała z listów, jej kobiecej delikatności i subtelności, którą w nich okazywała. Ale pomyślałem, że kobiety często mają problemy z wybaczaniem innej kobiecie tego, że cieszy się ona większym powodzeniem, i generalnie rewanżują się, nazywając rywalkę kokietką, czy zasługuje ona na to, czy nie.
W międzyczasie przemierzyliśmy pokój. Marian odwróciła się do nas i uśmiechnęła się do Edny, ale w dalszym ciągu mnie nie rozpoznała. Jest to bardzo ciekawe doświadczenie: być przedstawianym dziewczynie, z którą jest się „wirtualnie” zaręczonym, pomyślałem.
„Kochana Doroto”, powiedziała Edna, „oto mój kuzyn Curtis, z Vancouver. Eryku, przedstawiam ci pannę Armstrong”.
********************************CDN***************************
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
marigold
Bratnia dusza
Dołączył: 14 Lut 2009
Posty: 469
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Wyspa Księcia Edwarda :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 11:46, 30 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
Och, w taki momencie!!!
Aniulko, błagam o kolejną cześć!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anna Paulina
Bratnia dusza
Dołączył: 14 Lut 2009
Posty: 316
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 12:03, 30 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
Już wrzucam ciąg dalszy:
Cz. IV
Coś we mnie pękło w tym momencie. Przyzwyczajenie sprawia, że potrafimy się jakoś zachować w najtrudniejszych nawet sytuacjach. Nie wiem, jak wyglądałem i co powiedziałem, jeśli byłem w stanie cokolwiek wykrztusić. Nie przypuszczam, bym w jakikolwiek sposób zdradził moje zmieszanie, jako że Edna zostawiła mnie, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, nawet się na mnie nie oglądając.
Dorothy Armstrong! Na litość boską: kto, skąd i dlaczego? Jeśli ta dziewczyna nazywała się Dorothy Armstrong, kim była Marian Lindsay? Z kim byłem zaręczony? Gdzieś nastąpiła jakaś okropna pomyłka, bo niemożliwe, żeby w Croyden były dwie dziewczyny, które wyglądają zupełnie tak samo, jak postać ze zdjęcia, spoczywającego aktualnie w mojej walizce. Zacząłem się jąkać jak uczniak.
„Ja, och, coś w twojej twarzy, yyy… wydaje mi się, że gdzieś już kiedyś panią widziałem, panno Armstrong. Yyy…myślę, że ja…musiałem gdzieś widzieć pani zdjęcie”.
„Prawdopodobnie w kolekcji Petera Austina”, uśmiechnęła się panna Armstrong, „miał kiedyś jedno, zanim spłonęło ono w tym strasznym pożarze. Co u niego słychać?”
„Peter? Och, u niego wszystko w porządku”, odpowiedziałem w końcu. W mojej głowie kłębiło się sto myśli na sekundę, ale wszystkie trafiały w próżnię. Stałem przed panną Armstrong, jakby ktoś rzucił na mnie jakieś otępiające zaklęcie. Musiała mnie wziąć za prawdziwego cymbała. „Och, a przy okazji, czy może mi pani powiedzieć, czy zna pani pannę Lindsay z Croyden?”
Panna Armstrong spojrzała na mnie, zaskoczona i nieco znudzona. Zdecydowanie nie spodziewała się, że dopiero co przedstawiony jej młody mężczyzna będzie ją wypytywał o inną kobietę.
„Marian Lindsay? Oczywiście”.
„Czy jest tu dzisiaj?”
„Nie, Marian nie chodzi teraz na przyjęcia, nosi żałobę po ciotce, która z nią mieszkała”.
„Czy ona…yyy…czy jest ona do pani podobna?” zapytałem kretyńsko.
Na znudzonej twarzy panny Armstrong pojawił się cień rozbawienia. Prawdopodobnie doszła do wniosku, że jestem nieszkodliwym wariatem.
„Do mnie? Absolutnie nie. Nie ma dwóch bardziej różnych od siebie kobiet. Marian jest brunetką. Ja jestem blondynką. I mamy zupełnie różne charaktery. Dobry wieczór, Jack. Tak, wydaje mi się, że obiecałam ci ten taniec”.
Ukłoniła mi się i odeszła razem z tym Jackiem. Zobaczyłem, że ciotka Grace zeszła na dół, więc ledwo się kontrolując - uciekłem. W pokoju, który zajmowałem, rzuciłem się na krzesło i starałem się to wszystko ogarnąć. Jak mogło dojść do takiej pomyłki? Jak to się stało? Zamknąłem oczy i przywołałem w myślach obraz pokoju Petera tamtego dnia. Przypominałem sobie słabo, że gdy podniosłem zdjęcie Dorothy Armstrong, zobaczyłem na tej półeczce jeszcze jedną fotografię, która się przewróciła, w związku z czym przedstawiona na niej postać była niewidoczna. Musiało to być zdjęcie Marian Lindsay, i Peter myślał, że właśnie o nie mi chodzi.
W jakże niezręcznej sytuacji się znalazłem! Byłem gorzko rozczarowany. Zakochałem się w fotografii Doroty Armstrong. Pod względem fizycznym to ona była kobietą, którą kochałem. A tak naprawdę byłem niemal zaręczony z kimś zupełnie innym, z kobietą, która, mimo naszej długiej korespondencji, wydała mi się teraz, co było dla mnie szokującym odkryciem, kimś zupełnie obcym. Nie pocieszało mnie to, iż Peter mówił, że Marian jest piękna. Była mi zupełnie nieznana z wyglądu; to nie jej twarz ukazywała mi się we śnie od niemal roku, jako oblicze tej, którą kocham. Czy kiedykolwiek jakiś nieszczęśnik wpakował się w większe tarapaty niż ja?
Cóż, mogłem teraz zrobić już tylko jedno. Musiałem dotrzymać słowa. Marian Lindsay była kobietą, którą poprosiłem o rękę, i musiałem szybko otrzymać jej odpowiedź. Jeśli będzie ona brzmiała „tak”, będę musiał to zaakceptować, i wyrzucić z głowy wszelkie myśli o pięknej buzi Doroty Armstrong.
Następnego wieczora, o zachodzie słońca, udałem się do „Glenwood”, domu Lindsayów. Bez wątpienia, gorąco zakochany mężczyzna powinien był przyjść wcześniej, ale z pewnością nie mogłem opisać się wówczas w ten sposób. Prawdopodobnie Marian spodziewała się mnie i wydała stosowne polecenia służącym – kobieta, która otworzyła mi drzwi, zaprowadziła mnie do niewielkiego pokoiku za schodami – do pokoju, który, jak poczułem, gdy tylko przestąpiłem jego próg, był miejscem stworzonym przez kobietę. Pełen książek, obrazków i kwiatów mówił jasno o niekłamanej kobiecości jego mieszkanki. W jakiś sposób, odpowiadał on listom. Nie czułem się już aż tak obco. Mimo to, gdy usłyszałem delikatne kroki na schodach, moje serce wybijało rytm marsza pogrzebowego. Wstałem i obróciłem się w kierunku drzwi, ale nie byłem w stanie podnieść wzroku. Kroki zbliżyły się; zobaczyłem małą, białą dłoń, która zaczęła odchylać zasłonę w drzwiach; wiedziałem, że weszła do pokoju i stała przede mną.
Z wysiłkiem podniosłem oczy i spojrzałem na nią. Stała, wysoka i wspaniała, w rubinowych odblaskach zachodzącego słońca, wpadających przez okno. Światło tworzyło jakby żywą aureolę wokół jej ciemnej, dumnie uniesionej głowy, mlecznobiałej szyi i twarzy, której idealne piękno sprawiało, że uroda Doroty Andrews bladła, niczym gwiazda przy świetle słońca w pełni dnia. Jednak to nie jej piękno sprawiło, że nie mogłem wykrztusić ani słowa. Zobaczyłem w myślach małą, przymgloną dolinkę, obrośniętą sosnami, i dziewczynę, stojącą w ich cieniu, spoglądającą na mnie tymi samymi, wielkimi niebiesko-szarymi oczyma, które patrzyły na mnie w tej chwili. Twarz Marian Lindsay – ta sama twarz, upiększona darem rozkwitłej kobiecości, którą ujrzałem dziesięć lat wcześniej; i kochałem, tak, kochałem, aż do tej pory. Zrobiłem niecierpliwy krok w jej kierunku.
„Marian?” Zapytałem.
*************************************************************************************************
Kiedy wróciłem do domu tamtej nocy, spaliłem zdjęcie Dorothy Armstrong. Następnego dnia poszedłem do mojego kuzyna, Toma, który miał modny salon fotograficzny w Croyden, i zobowiązując go do zachowania tajemnicy, zdobyłem od niego jedno ze zdjęć Marian. Jest to jedyna tajemnica, której nigdy nie zdradziłem mojej żonie.
Zanim się pobraliśmy, Marian opowiedziała mi o czymś:
„Na zawsze zapamiętałam dzień, w którym się pierwszy raz spotkaliśmy, gdy stałeś wśród sosen i patrzyłeś na mnie”, powiedziała. „Byłam tylko dzieckiem, lecz myślę, że kochałam cię wówczas, i przez te wszystkie lata. Kiedy śniłam moje dziewczęce sny o miłości, to twoja twarz się w nich pojawiała. Miałam tę przewagę nad tobą, że znałam twoje imię – słyszałam o tobie. Gdy Peter napisał mi o tobie, wiedziałam, kim jesteś. To dlatego zgodziłam się na wymianę listów z tobą. Bałam się, że postąpiłam źle, zbyt odważnie jak na kobietę. Ale wydawało mi się, że to moja jedyna szansa na szczęście, i sięgnęłam po nią. I cieszę się, że to zrobiłam”.
Nie odpowiedziałem jej na to słowami – zakochani wiedzą, jak mogłem jej odpowiedzieć na takie wyznanie…
*************************KONIEC**************************
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Anna Paulina dnia Czw 12:16, 30 Lip 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
marigold
Bratnia dusza
Dołączył: 14 Lut 2009
Posty: 469
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Wyspa Księcia Edwarda :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 17:57, 30 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
Świetne opowiadanie! I nasi wydawcy nie chcą do wydać? Niepojęte!
Uwielbiam takie opowiadania! Montgomery jest mistrzynią w ich pisaniu!
Róże dla Autorki! I róże dla Tłumaczki! :*
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anna Paulina
Bratnia dusza
Dołączył: 14 Lut 2009
Posty: 316
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 0:18, 31 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
Bardzo dziękuję za słowa uznania Przyznaję, że opowiadanie zauroczyło mnie, jak mało który z krótszych tekstów Lucy Maud Montgomery. Bardzo ciekawa jest postać głównego bohatera, nie sądzicie? W sumie sympatyczny łobuziak, takie trochę "wieczne dziecko" w ciele mężczyzny, który dostaje od życia nauczkę, że piękna buzia to nie wszystko, i że nie warto zbyt łatwo rezygnować z najpiękniejszych marzeń, bo kto wie, jakie miłe niespodzianki przyniesie los....
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Martynka
Ten, który zna Józefa
Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 532
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Skąd: Kocia Chatka Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 9:21, 31 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
Przeurocze opowiadanie. Podoba mi się zwłaszcza zakończenie oraz błyskotliwy dialog bohatera z Dorotą Ponieważ czytałam oryginalną wersję, tym bardziej doceniam Twoje świetne tłumaczenie, Aniu!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lisa_56
Ten, który zna Józefa
Dołączył: 16 Lut 2009
Posty: 1420
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Wichrowe Wzgórza Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 15:03, 31 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
Brawo, brawo !!! Dziękujemy za tłumaczenie :* A opowiadanie jest wspaniałe, marigold naprawdę nasi wydawcy nie chcą go wydać ? Wielka szkoda...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|